W tym roku wybuchło 202 ognisk ptasiej grypy. W zagłębiach kurzych trwa dramat związany z rozprzestrzenianiem się choroby. Łącznie w kraju ubojowi sanitarnemu poddano już 6 282 631 zwierząt (stan na 19 kwietnia). Brakuje ludzi do wynoszenia martwych ptaków z ferm czy nawet gazu do przeprowadzania uboju. Sytuację ma ratować wojsko czy więźniowie, skierowani do pracy przy wynoszeniu martwych zwierząt. Tymczasem Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi jeszcze niedawno starało się sztucznie wykreować wroga obszarów wiejskich jakim mieli być nowo przybyli na wieś mieszkańcy. Bardzo nietrafnie, bowiem najczęściej protestują osoby związane z miejscowościami od pokoleń.  W marcu skierowaliśmy do Ministra Rolnictwa apel, w którym wskazaliśmy, że za zmianami na wsi, w tym za zmniejszeniem ilości osób zajmujących się rolnictwem odpowiada koncentracja hodowli i powstające fermy przemysłowe i ochrona dziedzictwa wsi musi zmierzyć się z problemem postępującej zamiany rolnictwa w przemysł a nie szukać kozła ofiarnego demonizując jej mieszkańców. Ministerstwo skupiając się wyłącznie na rolnictwie zapomniało o rozwoju wsi, o szansach wynikających ze zmian społecznych – bo o ile do dziedzictwa i historii wsi można zaliczyć małe, tradycyjne gospodarstwa, zabudowę rekreacyjną, czy wręcz podmiejskie wille i dworki to naprawdę trudno odnaleźć w historii przemysłowe hale, w których hodowane są setki tysięcy zwierząt.

Dramat wywołany nadmierną koncentracją ferm przemysłowych? 

Fermy przemysłowe wywołują masowe protesty lokalnych społeczności. Protestują zarówno rdzenni mieszkańcy, jak i napływowi, ponieważ fermy przemysłowe diametralnie zmieniają życie mieszkańców wsi. To jest potężny problem, którym powinno zająć się MRiRW a nie szukać tematu zastępczego w postaci sensorycznego dziedzictwa wsi. Nasz apel do Ministra Grzegorza Pudy wystosowaliśmy 3 marca. 14 kwietnia otrzymaliśmy odpowiedź, w której, m.in. stwierdzono, że

(…) tereny rolnicze, co do zasady związane są z produkcją zwierzęcą i nie można zapominać o podstawowej roli, którą ona spełnia, tj. zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego kraju.Prawdą jest, że podstawową rolą terenów rolniczych jest zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego kraju. Należy jednak zaznaczyć, że większość produkcji rolnej prowadzona jest na potrzeby hodowli zwierzęcej a większość drobiu w Polsce przeznaczona jest na eksport co rodzi zasadnicze pytanie na czym ma polegać zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego kraju. Polska znana jest w Europie z niezwykle niskich cen mięsa co stale pogarszając rentowność hodowli w zasadzie wyeliminowało hodowlę w niewielkiej skali na rzecz stale rozrastających się przemysłowych ferm. Historia ostatnich tygodni pokazuje jak niestabilny jest system oparty na takiej produkcji.Właśnie dlatego chcielibyśmy dowiedzieć się czy MRiRW jest przygotowane na różne scenariusze w związku z trwającymi i powracającymi epidemiami czy to ptasiej grypy i różnych jej mutacji czy afrykańskiego pomoru świń. Właśnie teraz wirus ptasiej grypy dziesiątkuje stada w jednym z zagłębi kurzych ukazując bezradność państwa wobec skali spustoszenia jakiej dokonuje. Co w sytuacji gdy kolejne ogniska pojawią się w kolejnych zagłębiach kurzych? Co jeśli wirus będzie powracać w kolejnych latach? I wreszcie czy przemysłowy model hodowli zwierząt jest dla naszego kraju szansą czy przekleństwem w perspektywie nadchodzących lat i nowych trendów w produkcji żywności na rynku globalnym? Być może szansy i nowoczesności w rolnictwie należy – za słowami Komisarz UE ds. Rolnictwa, Janusza Wojciechowskiego – upatrywać nie w wielkich hodowlach a względnie małych, nowoczesnych i zdywersyfikowanych gospodarstwach, połączeniu różnych upraw i hodowli, dających ciągłość pracy i tworzących elastyczny system z założenia zabezpieczający się przed słabością rynków i sprawnie reagujący na zmieniające się trendy. Niestety, dzisiaj większość dotacji trafia do olbrzymich silnie wyspecjalizowanych gospodarstw, które nawet jeśli są efektywniejsze to cechuje je nieodporność na kryzysy. Przekłada się to na konieczność uruchamiania szeregu kosztownych programów pomocowych co w ostatecznym rozrachunku wcale nie musi być tańsze, korzystniejsze i bezpieczniejsze dla Polaków.

Papier przyjmie wszystko, urzędnicy też

W dalszej części pisma od MRiRW możemy przeczytać, że 

(…)  lokalizacja, budowa i eksploatacja gospodarstw utrzymujących zwierzęta gospodarskie, niezależnie od wielkości tych gospodarstw, regulowana jest przepisami, które nakładają na inwestora obowiązek uzyskania szeregu decyzji i zezwoleń, a także przedstawienia analiz skutków oddziaływania na środowisko przedsięwzięcia na różnych etapach jego realizacji. Ministerstwo jednak pominęło informację, że przy obecnym stanie prawnym nawet znaczący wpływ inwestycji na jakość życia mieszkańców, ich zdrowie i majątek nie jest argumentem skutkującym przerwaniem procesu inwestycyjnego. Raport środowiskowy, stanowiący materiał dowodowy przy wydawaniu zarówno decyzji środowiskowej, jak i opinii przez RDOŚ czy Wody Polskie w postępowaniu środowiskowym, jest pisany na zlecenie inwestora. Autorzy raportów praktycznie zawsze wykazują, że oddziaływanie na otoczenie takiej instalacji będzie zamykać się w granicy działki inwestora albo będzie znikome. Dopiero po wybudowaniu fermy mieszkańcy na własnej skórze odczuwają skutki funkcjonowania takiej instalacji w swoim sąsiedztwie. A to że w raporcie inwestycja wygląda na zupełnie nie szkodzącą i nieuciążliwą podsumowują krótko: papier przyjmie wszystko, tym bardziej, że autorzy raportu w żaden sposób nie są pociągani do odpowiedzialności w razie nieprawidłowości czy błędów w dokumencie. Faktyczną rolą raportu jest obecnie nie tyle ocenić wpływ na środowisko ile nie wzbudzać wątpliwości opiniujących go urzędników. Nie jest to wcale trudne, urzędnicy bowiem nie czują się kompetentni do oceniania jego merytorycznej poprawności i trudno im się dziwić, bowiem w wielu aspektach oddziaływania takich obiektów urzędnicy nie są ani szkoleni ani nie dysponują narzędziami – technicznymi lub prawnymi.

Nieudolność instytucji kontrolnych

W dalszej części pisma z MRiRW możemy przeczytać, że “(…) w trakcie eksploatacji takich obiektów istnieje konieczność przestrzegania przepisów dotyczących korzystania z różnych elementów środowiska takich jak: woda, powietrze, gleba oraz przepisów weterynaryjnych i dotyczących dobrostanu zwierząt. Być może. Pytanie jednak brzmi, czy na pewno kontrolujemy to co trzeba i tak jak trzeba? Doświadczenia miejscowości obciążonych sąsiedztwem przemysłowej hodowlą wskazują jednoznacznie, że nie.  Przykładem niech będzie  film przedstawiający dramatyczną sytuację mieszkańców wsi Domaszkowice, w tym rolników w związku z istniejącą chlewnią, która truje środowisko. Pomimo zgłoszeń i skarg urzędy pozostają bierne, a mieszkańcy pozostawieni sami sobie. Na szereg problemów dot. instytucji kontrolujących fermy wskazywał raport NIK z 2014 roku. Tysiące skarg, w tym od samorządów lokalnych, związane z uciążliwościami zapachowymi, wysłane do urzędów kontrolnych oraz do Ministerstw, dziesiątki interpelacji poselskich dowodzą tylko skali problemu. Ministerstwo od lat odpowiada na nie tymi samymi, powtarzalnymi formułkami – odwołaniami do martwych lub niewystarczających przepisów. Być może dlatego, że konsekwencją przyznania się do problemu, byłby obowiązek podjęcia konkretnych działań. 

Mityczna już ustawa odorowa

Na zakończenie pisma MRiRW informuje, że od 2019 roku trwają prace nad uregulowaniem minimalnych odległości budowania ferm od siedzib ludzkich. We wspomnianym projekcie rządzący proponują odległość 500 metrów dla ferm w których będzie można hodować miliony kurczaków czy dziesiątki tysięcy świń. Mniejsze obiekty, w których hodowanych będzie 50 000 kurcząt czy 2 000 świń będą mogły się znaleźć zaledwie 200 metrów od domów. Odległości te są zdecydowanie niewystarczające, całkowicie niezgodne z oczekiwaniami obywateli oraz rekomendacjami strony naukowej. Trudno wyobrazić sobie by miały realizować cele wyznaczone w projekcie ustawy, podnosić jakość życia mieszkańców czy zapewniać bezpieczeństwo epidemiologiczne. Od ponad dekady władza w sposób pozorny, obiecując wprowadzenie czy to ustawy odorowej, czy kodeksu urbanistyczno-budowlanego czy w końcu ustawy o minimalnych odległościach, próbuje uspokoić mieszkańców wsi, jednocześnie dopuszczając do wzrostu ilości ferm przemysłowych lokalizowanych w konfliktowych miejscach, w konsekwencji doprowadzając do masowych protestów na wsiach. Brzmi to bowiem nieprawdopodobnie, ale w świetle obecnych uregulowań prawnych praktycznie każdy mieszkający poza zwartą zabudową centrum miasta jest narażony na dramatycznie uciążliwe sąsiedztwo. Fermy coraz częściej powstają nawet w sąsiedztwie podmiejskich osiedli.  

Hodowla zwierząt na skalę przemysłową jest wypaczeniem rolnictwa i jako społeczeństwo wcześniej czy później będziemy z niej rezygnować, ze względu na koszty i zagrożenia jakie się z nią wiążą. W dobie pandemii, zmian klimatycznych, braku społecznej zgody na zadawanie zwierzętom niepotrzebnego cierpienia  musimy mieć plan rozwoju rolnictwa oraz obszarów wiejskich, ale bez ferm przemysłowych.