Tematem ubiegłotygodniowego posiedzenia Podkomisji stałej ds. dobrostanu zwierząt gospodarskich i ochrony produkcji zwierzęcej w Polsce, był problem przemysłowych ferm drobiu w rejonie Lubelszczyzny. Na miejscu pojawili się mieszkańcy protestujący przeciwko szkodliwym inwestycjom planowanym w Kodniu i Żeszczynce. Nie zabrakło też przedstawicieli branży drobiarskiej, a nawet delegacji inwestora – firmy Wipasz. 

Protesty mieszkańców gmin położonych w strefie oddziaływania ubojni Wipaszu w Międzyrzecu nie tracą na sile. Nic dziwnego. Dla społeczności Kodnia, Żeszczynki i wielu innych miejscowości położonych w powiecie bialskim, zakończenie protestu oznaczałoby zgodę na budowę przemysłowych kurników. I to nie byle jakich. Według informacji przekazanej nam przez mieszkańców, skala planowanych inwestycji obejmuje nie jedną czy dwie fermy. Docelowo w tym rejonie miałoby powstać nawet 150 przemysłowych kurników, z których każdy mógłby pomieścić nawet 75 tysięcy ptaków. Jak ocenia Bartosz Zając, koordynator Koalicji Społecznej Stop Fermom Przemysłowym, takiego zagęszczenia nie ma dziś nawet w Żurominie i Mławie, powiatach, które uchodziły dotąd za najbardziej zafermione w Polsce, a nawet w Europie. 

Zdaniem wiceministra rolnictwa mieszkańcy nie mają się czego obawiać 

Protestujący mieszkańcy przyjechali na posiedzenie podkomisji poświęcone fermom, aby raz jeszcze naświetlić problem i prosić polityków o pomoc. Setki protestów, kryzysy epidemiologiczne w drobiarskich zagłębiach, a także dziesiątki raportów i publikacji – mogłoby się wydawać, że problemu nie trzeba nagłaśniać, bo jest doskonale znany. Tymczasem podczas środowego posiedzenia z ust reprezentującego resort rolnictwa Krzysztofa Ciecióry usłyszeliśmy, że mieszkańcy nie mają się czego obawiać, że w jego opinii epidemie na fermach nie stanowią żadnego zagrożenia dla lokalnych społeczności, a minister nie wie nic na temat problemu z nadmierną koncentracją przemysłowych ferm w kraju [sic!]

Wiceminister rolnictwa nie wie nic na temat problemu z nadmierną koncentracją ferm w Polsce

Trudno nam jednoznacznie ocenić, czy powyższe konstatacje są wyrazem ignorancji wiceministra, czy świadomą próbą fałszowania obrazu rzeczywistości. Nie mamy jednak wątpliwości, że Ministerstwo Rolnictwa gra do jednej bramki z branżą hodowlaną, a społeczności protestujące przeciwko ekspansji ferm, organizacje pozarządowe i naukowców badających wpływ ferm na zdrowie i środowisko postrzega jako grupę zagrażającą projektowi dalszej industrializacji wsi. Świadczyło o tym choćby niedawne wystąpienie ministra Telusa na konferencji zorganizowanej pod hasłem #stopdezinformacjiżywnoścowej. 

Ministerstwo Rolnictwa wspiera branżę niezależnie od wyników badań, dziennikarskich śledztw, kryzysów wybuchających w fermowych zagłębiach, a nawet raportów Najwyższej Izby Kontroli. W nowej narracji resortu to, co godzi w wizerunek producentów żywności odzwierzęcej, to “fake newsy”, tymczasem prawda jest taka, że polski rolnik kocha zwierzęta, o czym minister Telus jest przekonany, bo sam hoduje konie… 

“Bezpieczeństwo żywnościowe”, a koszty społeczne chowu przemysłowego

Wróćmy jednak do ubiegłotygodniowej podkomisji. Choć przedstawiciele ministerstwa ze wszystkich sił starali się kwestionować istnienie problemu, czy to z istniejącymi, czy z planowanymi fermami, strona społeczna szybko udaremniła te próby. “W Kodniu mają powstać trzy fermy drobiu o łącznej obsadzie miliona trzydziestu sześciu tysięcy sztuk – podała Anna Dejneka, liderka protestu w Kodniu. Dalej w Kopytowie, ma powstać czternaście kurników, a w Kątach, bodajże piętnaście, z możliwością rozbudowy. Czy to nie jest koncentracja?” 

Liderka odniosła się też do problemu bierności instytucji, które powinny odpowiadać za zabezpieczenie środowiska naturalnego, na którym opiera się również lokalna działalność turystyczna, ale i rolnicza: “Nikt nie bierze pod uwagę tego, że mamy w naszej gminie Naturę 2000, drugi w Polsce chroniony rezerwat chrobotka, brzozowiska, rolnictwo ekologiczne, rozwiniętą szeroko agroturystykę.” 

W całej Polsce przemysłowe fermy stają w lokalizacjach zagrażających środowisku i mieszkańcom.

Moglibyśmy zapytać jakim cudem Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska mogła pozytywnie zaopiniować budowę milionowego kurnika w takim miejscu. Ale przecież nie jest to sytuacja odosobniona. W całym kraju fermy powstają obok cieków wodnych, siedzib ludzkich, budynków użyteczności publicznej. Bo do tego służy wieś. Dejneka przypomniała jednak ministrowi i obecnym na posiedzeniu przedstawicielom branży, że polska wieś to nie tylko hodowcy i koncerny drobiarskie, ale też lokalne społeczności, które żyją tam, pracują i odprowadzają podatki. Ich zdrowia, interesów i majątku, nikt jednak nie zabezpiecza. 

Potrzebny jest program dekoncentracji ferm

Kontynuując wątek ukrytych kosztów przemysłowej produkcji zwierząt, Jarosław Urbański z Zachodniego Ośrodka Badań Społecznych i Ekonomicznych, autor raportu “Fermy przemysłowe, a zagrożenie epidemiczne i epizootyczne“ zwrócił uwagę na związek epidemii ptasiej grypy i skali chowu, a także wynikające z tego gigantyczne odszkodowania dla hodowców i hodowlanych koncernów. Zdaniem Urbańskiego płacenia astronomicznych odszkodowań nie unikniemy, bo ptasia grypa stała się chorobą endemiczną. 

Jak podkreślał Urbański, odszkodowania będa też rosły, bo wobec braku regulacji – ustawy odległościowej, czy uzależnienia budowy ferm od planów miejscowych – nieustannie zwiększa się w Polsce skala chowu i hodowli. “W 2021 wypłacono hodowcom odszkodowania w wysokości 1,1 miliarda złotych, kontynuował Urbański, z czego 70% było związane z ptasią grypą. W związku z powyższym, oczywiście, że mieszkańcy mają się czego obawiać i nie jest to tylko kwestia uciążliwości odorowych, ale też zdrowia publicznego.” Autor raportu podkreślał, że w związku z wydatkami z budżetu, przede wszystkim jednak zagrożeniami ze strony ferm dla zdrowia publicznego, potrzebna jest dyskusja nad programem stopniowej dekoncentracji hodowli.

Rząd wstrzymuje prace nad ustawą i odbiera mieszkańcom narzędzia do walki z fermami

Do tematu zaniechań legislacyjnych odniosła się też Marta Moraczewska, Szenfeld, reprezentująca Fundację Dobre Sąsiedztwo. Podkreśliła, że mimo toczącej się wokół ferm dyskusji od blisko 20 lat żaden rząd nie wprowadził ustawy odorowej, a do tego sabotowane są wszelkie inicjatywy ustawodawcze, które dawałyby narzędzia społecznościom lokalnym w starciu z inwestorami. 

Protest mieszkańców Podlasia i Lubelszczyzny pod Ministerstwem Rolnictwa (styczeń 2023)

“Dwa lata temu zostały zmienione przepisy dotyczące prawa budowlanego. I tak naprawdę w tej chwili w zasadzie po uzyskaniu warunków zabudowy już nie ma praktycznie stron postępowania przy tego typu inwestycjach, bo inwestor jest jedyną stroną. Za dwa dni będziecie rozpatrywać kwestie «ustawy ocenowej». Były do tej pory trzy warianty raportu środowiskowego. W tej chwili dwie kolejne propozycje mają się ze sobą pokrywać, mogą być tożsame. Przecież wyjmujecie na okrągło wszystkim tym ludziom jakiekolwiek narzędzia. Tak naprawdę nikt nie ma się jak bronić. Jesteśmy bezradni. Nawet jako organizacje społeczne, nawet chcąc pomagać. Nie jesteśmy po prostu w stanie. Dlatego, że idzie walec i to wszystko miele.

Wiceminister rolnictwa skomentował wypowiedzi strony społecznej twierdząc, że “nie jest w sensie formalnym stroną w tej dyskusji” i wskazał na rolę samorządowców w wydawaniu decyzji dot. budowy ferm. Minister Ciecióra przemilczał jednak, że prawo administracyjne skonstruowane jest w Polsce tak, że nawet jeśli włodarze odmówią inwestorowi wydania zgody na budowę fermy, to zwykle sąd taką decyzję uchyli, bo lista warunków dla takiej odmowy jest bardzo ograniczona. Jedynym narzędziem jakie gminy mają dziś, by zablokować fermę, są plany miejscowe – drogie i czasochłonne, dlatego objęte jest nimi zaledwie 30% kraju. 

Mieszkańcy protestujący przeciwko fermom proszą o pomoc polityków. W starciu z koncernami hodowlanymi są bezsilni, bo prawo stoi po stronie inwestorów.

Kilka tygodni temu Elżbieta Sokołowska i Anna Dejneka, liderki protestów z Kodnia i Żeszczynki, pojawiły się na posiedzeniu komisji infrastruktury. Prosiły polityków o pomoc – poparcie poprawek do ustawy o planowaniu przestrzennym, które uzależniałyby wydawanie pozwolenia na budowę takich obiektów od obowiązujących miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Poprawki zgłoszone przez posłankę Hannę Gil-Piątek zakładały, że tam gdzie planów nie ma, fermy nie mogłyby powstawać. Rząd PiS odrzucił najpierw poprawki zasłaniając się brakiem czasu na zapoznanie się z ich treścią. Kilka dni później sytuacja powtórzyła się podczas głosowania w Sejmie. Wszyscy posłowie i posłanki PiS głosowali za ich odrzuceniem.

Głos branży drobiarskiej

W posiedzeniu podkomisji wzięli też udział przedstawiciele branży. Ich obecność nie wniosła jednak wiele do dyskusji. Można było odnieść wrażenie, że uwierzyli w narrację, którą forsują w mediach, dlatego na posiedzeniu spodziewali się rozemocjonowanych głosów “eko-oszołomów”. Merytoryczna i oparta na faktach argumentacja strony społecznej uniemożliwiła drobiarzom wejście w poważną polemikę. Zamiast rozsądnej dyskusji przedstawiciel Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz zachęcał mieszkańców do zwiedzania kurników Wipaszu.

Z kolei weterynarz inwestora opowiadał zwyczajowo o miejscach pracy w instalacjach do tuczenia kurczaków i eksperymentalnym programie koncernu drobiarskiego, w którym ptaki hodowane są bez antybiotyków [sic!] 

Wypowiedź weterynarza Wipaszu skomentowała posłanka Dorota Niedziela (KO). “Powiedział pan, że Wipasz produkuje kurczaki bez antybiotyków. Każde mięso na rynku powinno być bez antybiotyków. I pan jako lekarz to powinien wiedzieć. […] W tej chwili każdy z nas może mieć wrażenie, że wszyscy, oprócz Wipaszu, mają w kurczaku duże ilości antybiotyków.” Dodajmy, że pełnomocnik Wipaszu stwierdził, że w ubiegłym roku w Instytucie Żywienia Polskiego Kurczaka w Kwasówce firma podjęła pierwszą próbę hodowli kurczaka bez antybiotyku. Wynika z tego, że jest to program eksperymentalny, który nie jest normą nawet na innych obiektach hodowlanych firmy, ani na fermach hodowców będących na kontrakcie z Wipaszem. 

Niedziela odniosła się też do sposobu w jaki Wipasz planuje utworzyć zagłębie przemysłowych kurników na Lubelszczyźnie. “Problem nie polega na tym, że ktoś tu jest przeciwko hodowli kurczaka, tylko na tym, że nieuczciwie się posadawia kurniki. Bo nie chce mi pan chyba powiedzieć, że wyrywanie po dwa kurniki na prywatnej ziemi małych gospodarzy jest uzgadniane z ogólną wizją, że w powiecie ma powstać tyle a tyle. Wtedy ludzie by mieli prawo się wypowiedzieć. Jest to w moim przekonaniu swego rodzaju zakłamaniem rzeczywistości. “

Według mieszkańców firma planuje w rejonie powiatu zbudować ok. 150 kurników, po 75 tysięcy każdy. W ciągu roku byłoby to ok. 80 milionów kur, a więc więcej niż w powiecie żuromińskim i mławskim, w których jest największe zagłębie przemysłowych kurników w Polsce. Prawo ochrony środowiska jest jednak tak skonstruowane, że każda z planowanych ferm będzie traktowana jako osobna instalacja. 

Nie byłoby tak, gdyby w życie weszła ustawa odległościowa uwzględniająca oddziaływanie skumulowane – wszystkich ferm – tak funkcjonujących, jak i planowanych na danym terenie. Rząd PiS wstrzymując prace nad ustawą i blokując inne inicjatywy, działa na szkodę wiejskich społeczności i środowiska naturalnego, a przy tym zakłamuje rzeczywistość twierdząc, że problemu z nadmiernym zagęszczeniem ferm w Polsce nie ma, a mieszkańcy nie mają się czego obawiać…