Mieszkańcy Domaszkowic i pobliskich Kubic w województwie opolskim od wielu lat zmagają się z uciążliwym sąsiedztwem fermy trzody chlewnej, która pomimo bardzo intensywnej produkcji – lokalne media wspominają o 6,5 do 11 tys. świń, a sam hodowca, podczas jednego ze spotkań z mieszkańcami, mówił o 24 tys. – działa bez pozwolenia zintegrowanego. Odwiedziliśmy Domaszkowice, aby dowiedzieć się, co na temat życia w sąsiedztwie fermy przemysłowej, postawy inwestora oraz lokalnych władz mają do powiedzenia mieszkańcy.
W jaki sposób sąsiedztwo fermy wpływa na państwa życie?
Bożena Urbaniak, mieszkanka Kubic: Dla mnie ta ferma stanowi wielką uciążliwość, szczególnie latem. Od rana do późnych godzin nie można otworzyć okna, przewietrzyć czy wychłodzić domu. Nie można korzystać z rzeczki, żeby podlewać kwiaty czy krzewy. Najgorszy jest jednak odór. Nie można złapać odrobiny świeżego powietrza czy wywiesić prania. Cały czas musimy zamykać się w domach.
Marian Hasiak, mieszkaniec Kubic: Największy problem z tą świniarnią to uciążliwy odór. Rano i wieczorem. Jest tak uciążliwy, że powoduje bóle głowy. Nie można wyjść nawet na własną posesję. W takich warunkach nie da się żyć. Należałoby się wyprowadzić, ale szkoda, bo mieszkam tu już od siedemnastu lat. Od piętnastu jest z nami ten smród.
Czy ktoś z Państwa mieszka w bliskim sąsiedztwie fermy?
Edyta Wąs, mieszkanka Domaszkowic: Mieszkam w bezpośrednim sąsiedztwie. Kiedyś to była Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna, a dziś przemysłowa ferma. Proszę jej nie nazywać gospodarstwem rolnym. Wszyscy narzekają na odór. Nawet ci, którzy nie chcą mówić o problemie związanym z chlewnią, latem są zdesperowani. Kiedy odwiedzają nas goście czy rodzina, trudno im powstrzymać odruchy wymiotne. My się do tego trochę przyzwyczailiśmy.
Odory generowane przez takie fermy to nie tylko „nieprzyjemny zapach”…
Edyta Wąs: Oczywiście. To również szkodliwe substancje, którymi oddychamy. Coraz więcej mieszkańców zapada na przewlekłe choroby płuc, oskrzeli, różne gronkowce, nieżyty. Tego jest coraz więcej, ale ludzie nie chcą albo nie potrafią tego jeszcze połączyć z działaniem chlewni.
Dorota Kozioł, mieszkanka Kubic: Mieszkam tu od wielu lat. Problem chlewni jest dla nas uciążliwy, zwłaszcza odkąd inwestor zwiększył produkcję świń. Fetor jest okropny. I to nie tylko latem – dokucza nam o każdej porze roku. Roznosi się po okolicy nawet jesienią i zimą. Choruję często na migreny, więc dla mnie jest to dodatkowe obciążenie.
Niektórzy twierdzą, że takie zapachy są integralną częścią wsi.
Dorota Kozioł: To jest fetor. Nie można tego inaczej nazwać. Nie można wyjść na podwórko, do ogrodu, posiedzieć i zrelaksować się. Odczuwają to też dzieci. Pojawił się również problem z wodą. W przepływającej tu rzeczce były kiedyś ryby i pijawki, co świadczyło o jej czystości. Odkąd pojawił się problem z wylewaną na pola gnojowicą, ryb już nie ma.
Fakt, że ferma ta widnieje w rejestrach jako sześć osobnych firm, pozwala na omijanie restrykcji związanych z ochroną środowiska. W jaki sposób wylewanie gnojowicy wpływa na lokalne środowisko?
Agnieszka Białochławek, sołtyska Kubic: Zatruwana gnojowicą rzeka, która płynie z Domaszkowic do Kubic, wpada dalej do Nysy Kłodzkiej. Tylko w ubiegłym roku media doniosły o dwóch przypadkach zatrucia i śniętych rybach w Nysie Kłodzkiej.
Oczywiście są też inne problemy, choćby zalania stawów. Ale odór jest najbardziej dotkliwy. W ciągu roku z trudem można znaleźć kilka dni, kiedy mamy tu czyste powietrze. Inwestor nie przestrzega żadnych przepisów i norm dotyczących wylewania gnojowicy. Wylewa ją w okolicy zarówno gdy na polach jest zmarzlina, jak i wtedy, gdy mamy tu czterdziestostopniowe upały.
Edyta Wąs: Skowroni Potok, który płynie przez Domaszkowice i Kubice, jest regularnie zanieczyszczony. Były tam kiedyś ryby, żaby. Dzisiaj nie ma nic. To martwa rzeka.
W jaki sposób funkcjonowanie fermy wpływa na inne inwestycje w tym rejonie?
Edyta Wąs: We wsi od prawie siedemnastu lat działa szkoła prowadzona przez stowarzyszenie i tam też jest poważny problem. Dzieci nie mogą wyjść na zewnątrz, na plac zabaw. Nie da się przeprowadzić żadnych zajęć edukacyjnych, nawet w pobliżu szkoły, bo uniemożliwia to ten fetor.
W Domaszkowicach, zaledwie kilkaset metrów od chlewni, są dwie duże firmy: piekarnia i zakład produkujący ostrza i noże chirurgiczne. Zatrudniają one prawie 300 osób z Domaszkowic i pobliskich miejscowości. Zdarzają się tam omdlenia pracowników.
Ryszard Łysy, mieszkaniec Domaszkowic: Mam pasiekę nad stawami rybnymi. Po południu, kiedy jadę tam po pracy, zwykle nie ma już szans żeby dłużej tam przebywać. Po prostu nie ma czym oddychać.
Jak na sprzeciw mieszkańców wobec szkodliwego oddziaływania fermy reaguje inwestor?
Agnieszka Białochławek: Konflikt trwa już piętnaście lat. To nie jest osoba, z którą można usiąść przy stole i cokolwiek negocjować, bo on się z nami nie liczy. Kiedyś obiecywał, że nie będzie wylewał gnojowicy w święta państwowe i niedziele. Oczywiście na obietnicach się skończyło. Śmierdzi w całej okolicy. Inwestor jeździ pod osłoną nocy i wylewa gnojowicę na okoliczne pola, w bliskim sąsiedztwie domów. Trzy tygodnie temu zalał stawy rybne. To nie był zresztą pierwszy raz.
To już nie jest nawożenie pól. Efekt jest odwrotny – nie użyźnienie, a trwała degradacja gleb i środowiska. Gnojowica jest wylewana punktowo, nie jest przeorana i trafia na pola w takich ilościach, że gleba nie może jej zaabsorbować. Dlatego dochodzi do przeazotowania.
Edyta Wąs: Od hodowcy usłyszałam kiedyś, że jak się mieszkańcom nie podoba, mogą dostać świnię na dożynki albo się wyprowadzić. Dyktuje nam warunki, a nawet nie jest z naszej gminy. Tam, gdzie mieszka, też prowadził działalność, ale mieszkańcy szybko go wypędzili.
Początkowo funkcjonowanie fermy nam nie przeszkadzało. Zwierząt było mniej. Poprzedni właściciel miał zgodę na 1500 świń i tyle hodował. Pola jest dużo, więc nie śmierdziało. Ale przy nowym inwestorze areał się nie zwiększył, a zwierząt przybyło.
Od lat zwracają państwo uwagę władz lokalnych i różnych instytucji na skalę zanieczyszczenia, uciążliwości odorowych i ilości gnojowicy, jakie generuje ferma. Jakie są ich reakcje?
Edyta Wąs: Władze zdają sobie sprawę z problemu. Wielokrotnie brali udział w interwencjach. Widzieli, jak gnojowica spływa do rzeki, jak padlina wywożona jest widlakiem w zarośla, a martwe świnie rozkładają się całymi dniami na rampie fermy. To wszystko zostało wielokrotnie udokumentowane przez mieszkańców.
Agnieszka Białochławek: Mam wrażenie, że władze traktują nas jak bandę przysłowiowych wieśniaków – niepiśmiennych i nieznających swoich praw. Nie trzeba jednak wykształcenia kierunkowego, żeby dostrzec, że działalność inwestora prowadzona jest niezgodnie z obowiązującym prawem. Jak to świadczy o urzędnikach reprezentujących urzędy czy instytucje powołane do kontroli? Albo są niewłaściwymi osobami na tych stanowiskach, albo świadomie nie podejmują stosownych działań. Trudno powiedzieć, co za tym stoi – interes polityczny, czy indywidualny.
Ryszard Łysy: Mieszkam tu od urodzenia. Za PRL-u była tu chlewnia spółdzielcza, ale nie była uciążliwa. Władze, za których pojawił się obecny inwestor nas oszukały. Mówili, że hodowca wprowadzi 300–400 świń i tylko na kilka miesięcy. Jak się okazało, działa już kilkanaście lat i hoduje znacznie więcej zwierząt. Wiedząc, że ten biznesmen ma pozwolenie tylko na 1450 świń, władze gminy tolerują działalność przestępczą. Przecież każdy z nas musi stosować się do obowiązującego prawa. Ale ten inwestor nie przestrzega żadnych przepisów. Leje gnojowicę bezpośrednio do rzeki i to płynie dalej do Nysy Kłodzkiej.
A władze na to pozwalają?
Ryszard Łysy: Przed wyborami obiecywali nam cuda, a teraz ważniejszy jest dla nich jeden inwestor i jego chlewnia niż tysiąc mieszkańców Domaszkowic i Kubic. Jesteśmy mieszkańcami wsi i dobrze wiemy, że hodowla zwierząt śmierdzi. Ale to nie jest normalne gospodarstwo rolne.