Rossosz znajduje w województwie lubelskim, w których rośnie liczba dużych ferm przemysłowych. Rok temu takich obiektów w województwie było już 40. Mieszkańcy nie godzą się jednak z dalszą ekspansją obciążających środowisko hodowli.
Rozpoczęliście protest. Czy może Pani powiedzieć więcej o planowanej inwestycji?
Prywatni właściciele sprzedali działkę firmie, która zajmuje się wycinką drzew. Zostało wycięte około 15 hektarów lasu. Po wycince działkę nabył inwestor kurników jako grunt orny. Obecnie próbujemy potwierdzić, jak ten teren jest w dokumentach zakwalifikowany – czy jako las, czy jako grunt orny – bo w rzeczywistości to jest zręb leśny. Wszędzie są pniaki i gałęzie. W raporcie oddziaływania inwestycji na środowisko zostało zaznaczone, że korytarz ekologiczny nie zostanie naruszony, ponieważ ten teren to pole uprawne. Podnosimy tę sprawę, że nie jest to pole uprawne, skoro od setek lat to był las.
Czy inwestor podpisał już jakieś umowy dotyczące powstania fermy?
Firma Wipasz, która deklarowała wcześniej realizację tej inwestycji na podstawie projektu „Zielone fermy” zrezygnowała. Ale sam inwestor, które wystąpił o pozwolenia na budowę się nie wycofał. Jest rolnikiem i jako rolnik kupił tę działkę jako grunt orny. Chce założyć “fermę przyzagrodową”, czyli taką, jaką może zbudować każdy rolnik. Będzie tam budynek mieszkalno-socjalny i 8 kurników. Dla rolnika jest więcej możliwości, postępowanie administracyjne wygląda inaczej. Gdyby to firma Wipasz była oficjalnym inwestorem to zdanie wójta i gminy byłoby wiążące i nieodwołalne.
Jaki jest stosunek wójta i samorządu do tej inwestycji?
My pytamy się wprost. Chcemy jasności. Wójt mówi, że nie potrzebuje, ani nie chce tej inwestycji. Gmina przyjęła strategię zmniejszania emisji gazów cieplarnianych i z tego tytułu ma dotacje na fotowoltaikę i wymianę pieców. Ludzie chętnie korzystają z tych programów. Gmina przoduje w segregacji śmieci. Blisko 100% mieszkańców segreguje odpady. Ludzie tutaj są zaangażowani w ochronę środowiska. Należymy wraz z kilkoma innymi gminami do stowarzyszenia Dolina Zielawy, które ma na celu działania proekologiczne.
Informacja o kurnikach spadła na nas jak grom z jasnego nieba. My tutaj dbamy o nasze „obejścia” i czystość, a tu przychodzi ktoś obcy i chce zrobić interes kosztem mieszkańców gminy i środowiska.
Czy w okolicy planowanej inwestycji znajdują się obszary cenne przyrodniczo?
Obserwujemy tu między innymi żurawie, które mają niedaleko lęgowiska na bagiennych terenach, a na okolicznych łąkach żerują. Sprawą zainteresował się dyrektor warszawskiego ogrodu zoologicznego, pan Andrzej Grzegorz Kruszewicz, który jako ornitolog miał dla nas sporządzić inwentaryzację gatunków ptaków. Szukamy na wszelkie sposoby kontaktów i rozwiązań. Znaleźliśmy Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu, który ma sporządzić kontrraport. Dla nas ta inwestycja to podwójna strata. Nie dość, że wiekowy las został wycięty, to jeszcze w jego miejscu ma się pojawić trująca nas przemysłowa ferma.
Czy w Rossoszu są jakieś gospodarstwa?
Tak, mamy tu gospodarstwa agroturystyczne oraz certyfikowane fermy ekologiczne. Ale one nie stwarzają żadnych uciążliwości. Przemysłowe kurniki to inna sprawa. Nie dość, że wiatr będzie przenosił smród z fermy w stronę zabudowań mieszkalnych, to teren jest ukształtowany tak, że budowa fermy może mieć negatywny wpływ na wody. W gminie mamy studnie głębinowe, nie mamy wodociągu. W odległości 280 metrów od granicy działki, na której ma stanąć ferma, jest moje ujęcie wody, a mój dom zaledwie 250 metrów od planowanej inwestycji. Ferma ma również pobierać wodę ze studni głębinowej. Boimy się więc, że stracimy wodę albo ulegnie ona zanieczyszczeniu.
Jakie były dotychczasowe działania protestacyjne zainicjowane przez mieszkańców?
Zaczęliśmy od wspólnej rozmowy mieszkańców z wójtem. Wybrałam się na obrady sołtysów i poprosiłam o współpracę przy zbieraniu podpisów pod protestem. Władze samorządowe jak najbardziej popierają nasze działania. Następnie na sesji rady gminy poprosiłam o zaangażowanie radnych. Chodziliśmy od domu do domu zbierając podpisy i tłumacząc ludziom co ma tu powstać i jakie będą konsekwencje. Kiedy więcej niż 10 osób jest stroną, wójt nie musi informować każdego z osobna, tylko publikuje obwieszczenie, że taka inwestycja jest planowana. W przypadku tej inwestycji stroną jest aż 46 osób. Zawiązaliśmy szybko miejscowy komitet społeczny. Na spotkanie przybyło ponad 100 osób. Widać duże zaangażowanie mieszkańców. Obecnie staramy się zainteresować naszą walką media. O naszym proteście pojawiło się już kilka artykułów. Szukamy też pomocy prawnej ze strony specjalistów, jak i ze strony innych gmin, które protestują przeciwko budowie ferm na ich terenie.
Czego najbardziej obawiacie się w związku z tą inwestycją?
Boimy się spadku wartości naszych nieruchomości. Może to być nawet do 70%. Takie fermy to zła sława dla każdej gminy. Tutaj nikt nie będzie chciał mieszkać, a nawet mieć pola uprawnego. Inwestor mówi nam, że jeśli tak bardzo się obawiamy, to on bardzo chętnie odkupi nasze działki i zbuduje tam mieszkania dla pracowników fermy! Wtedy powstałaby jeszcze większa ferma, bo ich własnością byłby jeszcze większy teren. Zresztą już teraz boimy się, że na 8 kurnikach się nie skończy. Według planów budynki, które mają powstać, zajmują jedynie połowę działki. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w przyszłości powstało tam kolejne 8.
W wielu pismach protestacyjnych podnoszony jest problem generowanych przez duże fermy odorów, plag much i gryzoni.
My się nie boimy smrodu. My boimy się degradacji środowiska, w którym żyjemy i naszego zdrowia! Inwestor stosuje różnego typu zachęty. Mówi, że będzie sponsorować dożynki. Rolnicy będą mieć za darmo nawóz na pola. Mówią nam, że mogą dofinansować place zabaw. Trudno w to uwierzyć, ale do akcji promującej budowę fermy chcieli nawet zaangażować koło gospodyń wiejskich. Próbują nas przekonać, że ferma będzie dla nas dobra. Wiemy, że to nieprawda, dlatego protestujemy i wspólnie działamy, by tu nie powstała.
Rozmowę z panią Joanną Głowacką, protestującą mieszkanką Rossosza, przeprowadziła Martyna Żelazna