Myśląc o proteście większość z nas ma zwykle na myśli spektakularną akcję, która zdobywa duże zainteresowanie mediów i opinii publicznej. Z kolei aktywista, zwłaszcza taki, który ratuje zwierzęta, to w powszechnym wyobrażeniu człowiek młody, zwykle z dużego miasta, najczęściej na wegańskiej lub wegetariańskiej diecie. Protesty organizowane przez aktywistów prozwierzęcych przybierają formę happeningów, pikiet przed biurami polityków. Zdarzają się też wielotysięczne przemarsze obrońców zwierząt, jak ten w Warszawie 13 września 2018. W Polsce na los zwierząt ma też jednak wpływ inny ruch. Tworzony oddolnie przez mieszkańców wsi, osiągający bardzo konkretne rezultaty. Ruch ratujący zwierzęta przed koszmarem życia na fermach przemysłowych − tu i teraz. 

Protest mieszkańców Żórawiny przeciwko fermie norek (2013)

Mieszkańcy wsi protestują zwykle przeciwko budowaniu ferm przemysłowych w ich najbliższym sąsiedztwie. Ich pobudki są oczywiście różne. Niektórzy protestują w trosce o środowisko, inni bojąc się o zdrowie własne i rodziny. Jeszcze inni zwracają uwagę na problemy ekonomiczne zafermionych gmin i powiatów. Część z protestujących zwraca także uwagę na cierpienie zwierząt wpisane w model hodowli przemysłowej. Troska o zwierzęta nie jest jednak głównym motorem tych protestów. A jednak z punktu widzenia minimalizowania cierpienia odnoszą one ogromny sukces.

Protest mieszkańców Sadkowa przeciwko budowie przemysłowej fermy bydła mlecznego (2021)

Kiedy inwestor napotyka opór społeczności lokalnej, cały proces prowadzący do wydania lub odmowy zgody na budowę fermy znacznie się wydłuża. Czasem o kilka miesięcy, a przy determinacji obu stron, bywa że i o kilka lat. Nawet jeśli taka ferma ostatecznie powstanie, to dzięki opóźnieniu budowy wywołanemu przez protest mieszkańców, setki tysięcy, a czasem miliony zwierząt unikną okrutnego losu. Przykładowo, w ciągu roku na fermę zbudowaną na milion kurczaków brojlerów trafiłoby ponad 7 milionów ptaków. Trafiłoby, gdyby nie protesty we wsiach takich jak Kawęczyn. Mieszkańcy od ponad 5 lat blokują tam budowę kurników przemysłowych na 1.029.000 brojlerów w jednym cyklu. W ten sposób uratowali już przed piekłem hodowli przemysłowej prawie 37 milionów zwierząt! 

Mieszkańcy wsi Augustynka i Siemichocze na Podlasiu walczą przeciwko budowie przemysłowych kurników. Na 2 fermach inwestor hodowałby rocznie ponad 3,5 miliona brojlerów (2020)

Być może protestujący mieszkańcy wsi nie są typowymi aktywistami prozwierzęcymi. Z pewnością większość z nich je mięso i inne produkty odzwierzęce, a w protesty angażują się zwykle z pobudek innych niż empatia wobec zwierząt hodowlanych. Ale czy dla zwierząt ma to jakiekolwiek znaczenie? Poza tym, czy empatia wobec tych zwierząt i zmiany w nawykach konsumpcyjnych kształtowanych przez społeczne normy nie stanowią procesu, drogi, na którą wchodzimy na różnych etapach naszego życia i z różnych powodów? 

Mieszkańcy Golczewa ze Stowarzyszenia Ekogmina na demonstracji “Gdzie ta dobra zmiana dla zwierząt” w Warszawie (2018)

W latach 2009-2019 przeciwko budowie ferm przemysłowych w Polsce toczyło się przynajmniej 841 protestów wiejskich społeczności. Każdy z tych protestów oznacza tysiące, a czasem miliony zwierząt, które uniknęły piekła hodowli. Wielu mieszkańców zaangażowanych w te działania założyło stowarzyszenia walczące dziś o czystą wieś, środowisko naturalne wolne od skażenia przemysłowym rolnictwem i ochronę zagrożonych gatunków żyjących na polskiej wsi. Dzielą się zdobytą wiedzą i wspierają mieszkańców walczących z fermami przemysłowymi w innych rejonach Polski. Koalicja Społeczna Stop Fermom Przemysłowym zrzesza już 40 takich stowarzyszeń, a z wieloma innymi utrzymuje stałą współpracę. To ogromny oddolny ruch społeczny, który każdego dnia minimalizuje skalę cierpienia powodowanego przez fermy przemysłowe. W imieniu zwierząt dziękujemy mieszkańcom polskich wsi za te działania.