Jest pogodne kwietniowe popołudnie. 66-letnia Rene Miller ze stoickim spokojem przygotowuje się do wyjścia na dwór. Kiedy otwiera drzwi, marszczy nos. Cel jej drogi jest nieopodal: niecały kilometr wąską, wiejską drogą, wzdłuż której rozciągają się zielone łąki, skromne domki i ośrodki agroturystyki. Mimo to droga daje się we znaki. Po pewnym czasie smród staje się ostry i szkodliwy. Sprawia, że oczy palą, a z nosa cieknie. Ta woń kojarzy się Miller ze śmiercią i rozkładem.

– To, co czujemy dzisiaj, to nic w porównaniu z tym, jak jest w mgliste sierpniowe popołudnia, kiedy unoszący się w powietrzu smród zwala z nóg – mówi. Mimo to chodzi tą drogą, by odwiedzić cmentarz rodzinny. – Od kiedy tu mieszkamy? Od zawsze – odpowiada wpatrując się w grób swojej matki. – I zawsze będziemy. Nikt inny nie zamieszka na tej ziemi.

Odór jest nie tylko jej problemem. W Karolinie Północnej jest wszechobecny. To zapach kraju świń. Milionów świń i jeszcze większej ilości ich odchodów. Przez lata świnie, ich ekskrementy i towarzyszący im odór były przedmiotem procesów sądowych, dochodzeń i legislacji. Rosnące grono naukowców dokumentowało jego oddziaływanie na zdrowie i naryzyko, jakie niesie dla środowiska. Problemowi przyglądały się też media. Mimo tego, problem z odorem i innymi skutkami działalności ferm dla środowiska i mieszkających w ich pobliżu ludzi – głównie biednych i Afroamerykanów – nie został zlikwidowany.

Środowiskowy rasizm

Populacja świń w Karolinie Północnej wzrosła ponad trzykrotnie w ciągu zaledwie jednej dekady: z 2,8 miliona w 1990 r. do 9,3 miliona w 2000 r. Od tej pory utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie.

W 1986 r. Karolina Północna zajmowała siódme miejsce w kraju pod względem produkcji wieprzowiny. 30 lat później ustępowała miejsca tylko stanowi Iowa, z przybliżoną liczbą 9 milionów świń w 2 217 fermach. Przemysł trzody chlewnej przynosi dochody rzędu 2,9 miliarda dolarów rocznie i zatrudnia w Karolinie Północnej ponad 46 tysięcy ludzi. Jednak te same świnie produkują miliony ton odchodów. Według GAO, instytucji kontrolnej Kongresu Stanów Zjednoczonych, tylko w ciągu jednego roku 7,5 miliona świń żyjących w Karolinie Północnej wytwarza ponad 15,5 milionów ton odchodów.

Dane Grupy Roboczej ds. Środowiska (EWG – Environmental Working Group) ujawniają, że nigdzie indziej ten wpływ nie jest tak newralgiczny jak w hrabstwie Duplin, gdzie mieszka Miller, a także około 2,3 miliona świń – więcej niż w jakimkolwiek innym stanie.

Przeprowadzona ostatnimi czasy analiza danych satelitarnych wykonana przez EWG ujawniła, że mniej więcej 160 tysięcy mieszkańców Karoliny Północnej żyje w odległości pół mili (czyli około 800 metrów) od fermy trzody chlewnej lub drobiu. W hrabstwie Duplin zaś prawie 12,5 tysiąca ludzi, czyli ponad 20% mieszkańców stanu. Jeśli powiększymy odległość do 3 mili (około 4,8 km), w tej odległości od fermy żyje 960 tys. ludzi, czyli 10% populacji stanu.

Dla Miller te numery to nie abstrakcja. To jej życie. – Smród jest okropny. Nie możesz wyjść na zewnątrz, żeby coś ugotować. Wszędzie jest pełno much i komarów – mówi.

45 metrów od miejsca pochówku rodziny Rene Miller znajduje się olbrzymi otwarty zbiornik na świńskie odchody zawierający ich kał, mocz, krew i inne wydzieliny. To jeden z około 3,3 tys. takich w całym stanie. Kiedy zbiornik się napełnia, jego zawartość jest rozrzedzana i rozpryskiwana przez wielkie zraszacze na pole tuż naprzeciwko domu Rene Miller, które według dokumentów sądowych jest położone około 61 metrów od jej domu. Mimo że ten system chroni zbiorniki przed przepełnieniem, utrudnia Rene Miller codzienne życie.

Problemem jest nie tylko zapach. Rozpylone zanieczyszczenia niesione wraz z wiatrem docierają do jej domu. Osiadają wokół jej rodzinnego cmentarza, przyciągając myszołowy, komary i chmary much. Po wyjściu z domu, jej oczy łzawią, a z nosa cieknie. Miller mówi, że cierpi też na astmę, która zaczęła rozwijać się krótko po tym, jak wróciła do domu rodzinnego z New Jersey pod koniec lat 80., by opiekować się chorą matką. Badania opublikowane przez Stevena Winga, profesora epidemiologii z Uniwersytetu Karoliny Północnej, łączyły podobne problemy zdrowotne z bliskością ferm trzody chlewnej.

Wing, który zmarł w listopadzie, opowiedział o swoich badaniach podczas wystąpienia Ted Talk w 2013 r. – W 1995 roku zacząłem odwiedzać okolice ferm przemysłowych. Zobaczyłem, jak blisko są one położone od osiedli mieszkalnych. Mieszkańcy opowiadali mi o zanieczyszczonych studniach, odorze z ferm, który budził ich w nocy i o swoich dzieciach, które w szkole były wyśmiewane za bijący od nich zapach świńskich fekalii. Studiowałem literaturę medyczną, skąd dowiedziałem się o alergenach, gazach, bakteriach i wirusach pochodzących z tych ferm, które mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia ludzi – mówił.

Badania Winga pokazały korelację pomiędzy zanieczyszczeniami powietrza z ferm trzody chlewnej i wyższym współczynnikiem występowania mdłości, podwyższonego ciśnienia krwi, problemów układu oddechowego, takich jak świszczenie i nasilenie objawów astmy u dzieci. Co więcej, fermy trzody chlewnej poprzez swoją działalność emitują do powietrza zanieczyszczenia, które negatywnie wpływają na ludzi obniżając komfort życia, powodując u nich stres, niepokój, podrażnienia błony śluzowej, choroby układu oddechowego, podwyższone ciśnienie krwi. Te skutki dotykają przede wszystkim Afroamerykanów, Latynosów i rodowitych Amerykanów. To zjawisko nazwane zostało „rasizmem środowiskowym” („environmental racism”).

Zmagający się z rasizmem środowiskowym mają kilku sojuszników. Jednym z nich jest senator Cory Booker, demokrata z New Jersey, który w ostatnim wywiadzie potępił przemysł trzody chlewnej w Karolinie Północnej. Skrytykował go za wyzysk mieszkających w pobliżu Afroamerykanów, którzy uwięzieni we wnętrzach swoich domów z powodu unoszącej się mgły nieczystości i towarzyszącemu jej odorowi, ponoszą koszta działalności firmy Smithfield.

Senator Booker, którego ojciec dorastał w Hendersonville, powiedział w wywiadzie dla INDY: – Sam widziałem, jak w Karolinie Północnej interes korporacji spycha na bok dobro środowiska i zdrowie kolorowych społeczności o niskich dochodach, co nigdy nie zostałoby zaakceptowane w ich własnym środowisku. Wielcy producenci wieprzowiny wykorzystują małych kontraktowych rolników i obarczają kosztami lokalne społeczności, zanieczyszczając powietrze, wodę i glebę. Wskutek działalności ich ferm chorują ludzie, podczas gdy producenci czerpią z tego ogromne zyski finansowe. Wiemy, że ten problem dotyczy nie tylko Karoliny Północnej. Podobne sytuacje mają miejsce w całych Stanach Zjednoczonych. Jestem w trakcie szukania sposobu na rozwiązanie tego problemu na szczeblu federalnym – mówił.

3 lata temu ponad 500 mieszkańców Karoliny Północnej, w większości biednych oraz Afroamerykanów, a także Rene Miller, złożyło łącznie 26 pozwów przeciwko firmie Murphy-Brown. Zarzucili jej działalność szkodliwą dla zdrowia i obniżającą jakość życia. W treści pozwu możemy przeczytać, że Smithfield, firma-matka Murphy-Brown, która w 2013 r. została zakupiona przez międzynarodowy koncern WH Group za 4,7 miliardów dolarów, posiada środki finansowe, które pozwalają na uporanie się z odpadami z hodowli w sposób minimalizujący odór i związane z nim niedogodności dla właścicieli okolicznych posesji. Przemysł neguje te doniesienia.

„Hodowcy trzody chlewnej są pod skoordynowanym atakiem prawników, aktywistów działających przeciwko fermom i ich sojuszników”, napisała Smithfield Food w wiadomości mailowej do INDY. „Pozwy mają tylko i wyłącznie jeden cel: wyciągnięcie pieniędzy”.

Smithfield wskazuje, że pomiędzy 2012 a 2016 r. Departament Jakości Środowiska (ang. DEQ) otrzymał jedynie 25 zażaleń z powodu odoru i żadne z nich nie zakończyło się grzywną ani stwierdzeniem naruszenia prawa.

Branża broni się mówiąc, że ponad 80% ferm należy do rodzin, które nimi zarządzają, same mieszkają w pobliżu swoich ferm i „starają się być dobrymi sąsiadami”.

Transformacja chowu trzody chlewnej

Chów trzody chlewnej w Karolinie Północnej zmienił się drastycznie od połowy lat 80. Dzisiejszy model hodowli, czyli tzw. Skoncentrowane Operacje Tuczenia Zwierząt (ang. CAFO, Concentrated Animal Feeding Operations), polega na hodowli trzody chlewnej do momentu, gdy zwierzęta są gotowe do uboju. Świnie są trzymane w zatłoczonych zagrodach. Szacuje się, że każda świnia ma do swojej dyspozycji 7 albo 8 stóp kwadratowych (czyli 0,65-0,74 metra kwadratowego) przestrzeni.

Przejście od małych, rodzinnych biznesów do wielkich ferm przemysłowych nie zdarzyło się z dnia na dzień. Począwszy od lat 80. i wczesnych 90., nowe metody hodowli świń zaczęły się upowszechniać. Następowało to wskutek przejmowania rynku przez korporacje, które wypierały rodzinne fermy. W układzie zwanym rolnictwem kontraktowym (ang. contract farming, odpowiednik polskiego tuczu nakładczego), wiele większych firm wykupiło rodzinne fermy albo weszło w układ zapewniający im świnie w zamian za ziemię i system zarządzania odpadami.

W miarę jak stan zmierzał ku korporacyjnemu modelowi produkcji, tysiące niezależnych rolników musiało zakończyć działalność. Liczba ferm w stanie spadła z ponad 11 tys. w 1982 r. do 2217 w 2012 r.

Nikt nie miał większego wkładu w przekształcenie tego przemysłu niż Wendell Murphy, czołowy producent świń i wpływowy demokrata. W czasach pełnienia przez niego urzędu, jego działalność na rzecz wprowadzania zmian prawych zapewniła fermom drobiu i trzody chlewnej ulgi podatkowe i wyłączenie spod przepisów środowiskowych.

Do 1995 r. hrabstwo Duplin zostało domem dla ponad miliona świń: liczby ponad 6 razy większej od tej z czasów, kiedy Murphy został pierwszy raz wybrany na urząd. Większość z nich należy do Murphy Family Farms. Pięć lat później Murphy Family Farms została zakupiona przez Smithfield i jej nazwa została zmieniona na Murphy-Brown LLC. Dzięki temu, Smithfield została największym światowym producentem świń.

Raj dla świń, piekło dla ludzi

Don Webb, były hodowca świń, był świadkiem szybkiego rozwoju przemysłu. Dorastał na fermie w Stantonsburgu, gdzie uprawiał tytoń i własnymi rękami zbierał kukurydzę. Jego ojciec sprzedawał świnie prosto z fermy. W połowie lat 70. sam rozpoczął zyskowną hodowlę trzody chlewnej – miał wtedy około 4 tysięcy świń. Jego metoda pozbywania się świńskich odchodów była podobna do tej, jaką dzisiaj posługują się fermy: najpierw wszystko trafiało do wielkiego zbiornika, a następnie było rozpryskiwane na pole.

Kilkunastu jego sąsiadów zwróciło mu uwagę, że odór z jego fermy zatruwa im życie. Narzekali, że siedzą zamknięci w domu i nie mogą wyjść z powodu gryzącego powietrza i chmary much. – Pomyślałem: „Co by to było, gdyby byli tam moi rodzice? Jak bym się czuł?”. To był moment, kiedy postanowiłem z tym skończyć – mówi Webb.

W 1979 r., po pięciu latach prowadzenia hodowli, Webb sprzedał świnie i wyprowadził się. Kiedy sześć lat później wrócił do hrabstwa Duplin, przywitał go odór. To wtedy został aktywistą. – To są ludzie, którzy pracowali całe życie. Chcą mieć czyste domy i godziwe warunki mieszkalne, a nie mogą wyjść na taras i wziąć głębokiego oddechu – mówi Webb.

Mieszkańcy nieruchomości sąsiadujących z fermami trzody chlewnej zaczęli narzekać na praktykę rozpylania nieczystości. Skarżą się, że niesione z wiatrem fekalia docierają do ich domów.

W maju ukazał się raport potwierdzający zarzuty mieszkańców, który został włączony do sprawy przeciwko firmie Murphy-Brown. Jego autor, inżynier środowiska Shane Rogers z Agencji Ochrony Środowiska, przebadał próbki zawierające materiał pobrany z zewnętrznych ścian domów oraz powietrza. Obornik znajdował się w 14 z 17 próbek ze ścian oraz we wszystkich próbkach pobranych z powietrza. Te drugie zawierały od dziesiątek do setek tysięcy cząsteczek odchodów świń. Jest bardzo prawdopodobne, że odchody świń dostają się do wnętrz domów, gdzie mieszkają i jedzą sąsiedzi ferm.

Prawnik firmy Morphy-Brown kwestionuje zarzuty dotyczące negatywnego wpływu ferm należących do firmy i jej kontrahentów na pogorszenie jakości życia mieszkających w ich sąsiedztwie ludzi. W mailu pisze: „Murphy-Brown wymaga od wszystkich swoich firm, aby działały prawidłowo i zgodnie ze ścisłymi wymogami prawnymi. Oczekujemy tego samego od wszystkich hodowców kontraktowych. Co więcej, oczekujemy od wszystkich hodowców, że będą dobrymi sąsiadami. Jeśli którykolwiek z sąsiadów ma problem z fermą, poinformuj nas, a zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by to naprawić”.

Gruszki na wierzbie

Jimmy Dixon, członek stanowej Izby Reprezentantów, były producent drobiu i prawdopodobnie najbardziej zażarty sojusznik przemysłu wieprzowego (hog industry), wyraził w wywiadzie swoje przekonania, że wszelkie zarzuty ze strony mieszkających w sąsiedztwie ferm ludzi są wyolbrzymione, a oni sami zostali „zrekrutowani” przez prawników, którzy obiecali im gruszki na wierzbie. Nie uważa też, by jakiekolwiek dodatkowe regulacje prawne były potrzebne.

5 kwietnia odbyła się debata na temat kontrowersyjnego projektu ustawy autorstwa Dixona. Projekt miał na celu zmniejszenie wysokości odszkodowania, jakiego mogą się domagać m.in. właściciele nieruchomości położonych w pobliżu ferm przemysłowych. Co więcej, projekt zanegował by 26 trwających procesów sądowych przeciwko Murphy- Brown.

W wyniku debaty zapis o unieważnieniu procesów sądowych został wykreślony i w takiej formie HB 467 został uchwalony. Nie pomogło weto gubernatora Roy’a Coopera- lobbing ze strony Smithfield okazał się skuteczniejszy.

Dwa tygodnie później, Murphy-Brown wniosła sprawę do sądu wnioskując o zastosowanie HB 467 wstecz, tym samym negując trwające procesy. Sąd nie wydał jeszcze decyzji w tej sprawie.

Ludzi stojących za HB 467 i przemysłem trzody chlewnej łączą głębokie finansowe więzy. Według analiz finansowych INDY, republikanie, którzy popierają HB 467, otrzymali podczas kampanii łącznie ponad 272 tys. dolarów od osób powiązanych z branżą. Dixon dostał 115 tys. dolarów, włączając w to 36 250 dolarów od jednostek związanych z Murphy-Brown i 9,5 tys. od Stowarzyszenia Producentów Wieprzowiny (Pork Council). Do przewodniczącego obrad Kongresu, Tima Moore’a, trafiło 44 650 dolarów, a senatora Brenta Jacksona, który przedłożył projekt tej ustawy w Senacie i wyraził dla niej swoje silne poparcie, aż 130 tys. dolarów.

Wszystko się pogorszyło

69-letnia Elsie Herring żyje na tej samej ziemi, na której jej matka żyła przez 99 lat. Wspomina swoje dzieciństwo jako „szczęśliwsze, zdrowsze czasy”. Kiedy pojawiły się fermy, wszystko się pogorszyło.

Jej dom sąsiaduje z fermą współpracującą z firmą Murphy-Brown, która według ewidencji DJŚ (ang. DEQ) i pozwu, który złożyła, hoduje ponad tysiąc świń. Informacje zawarte w pozwie podają, że ferma zaczęła rozpryskiwać skroplone nieczystości w połowie lat 90. Wtedy też zaczęła sadzić drzewa jako bufor między terenami, co okazało się nieskuteczne.

– Siedzieliśmy tu, jak zawsze, w sobotę wieczorem, kiedy usłyszeliśmy dźwięk zraszaczy i po chwili zaczęło potwornie śmierdzieć – mówi Herring. Poczuła, że zbiera się jej na wymioty, więc weszła do środka. – Jeśli zostalibyśmy na zewnątrz, prawdopodobnie od wdychania tych nieczystości skończylibyśmy w szpitalu – dodaje. Od tego czasu rozpylanie ma miejsce codziennie.

Odór stał się na tyle dokuczliwy, że Herring zwróciła się po pomoc do biura szeryfa hrabstwa Duplin, Departamentu Zdrowia hrabstwa Duplin i Departamentem Zdrowia Karoliny Północnej. Bezskutecznie. Włączyła się w lokalny ruch społeczny, dołączając m.in. do walczącej z rasizmem środowiskowym organizacji NC Environmental Justice Network.

Elsie Herring podejmowała różne środki: w 2017 r. dołączyła do innych protestujących przeciwko skutkom hodowli trzody chlewnej, dzwoniła i pisała listy do gubernatora, stanowych i lokalnych departamentów zdrowia, prokuratora generalnego Karoliny Północnej, Departamentu Sprawiedliwości Karoliny Północnej, Departamentu Środowiska i Zasobów Naturalnych, miejscowego szeryfa, policji, właścicieli fermy Murphy-Brown i innych.

Mimo że rozpryskiwanie zmniejszyło się w ciągu kilku ostatnich miesięcy, prawdopodobnie jako rezultat procesu sądowego, życie w Karolinie Północnej wciąż nie jest usłane różami. Lista rzeczy, które według Herring mają swoją przyczynę w rozpryskiwaniu nieczystości, to muchy, komary, myszy i jadowite węże. Żeby uniknąć odoru, nie wychodzi z domu. – To jak życie w więzieniu – mówi.

Powyższy tekst jest tłumaczeniem artykułu, który ukazał się na stronie internetowej The Guardian, https://www.theguardian.com/us-news/2017/sep/20/north-carolina-hog- industry-pig-farms?CMP=share_btn_tw